Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Drobiazgi 072.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przebywały powietrzem całą szerokość ulicy i o jego ściany uderzały z hukiem morskich bałwanów. Uderzały, cofały się, miotały się w strony różne, aż nakoniec płomienistym płaszczem ściany te objęły. Jednocześnie z poblizkich gmachów wzbił się tuman zapalonych szmat papieru i, szalejąc w powietrzu nakształt gwiazd spadających, rozsypywał się po dachach. Wytaczane ze sklepów beczki zapalały się w mgnieniu oka i gnane wichrem, podobne do kul ognistych, zataczały się w różne kierunki. Było to morze, wydające z siebie mnóztwo strumieni, tryskające w górę mnóztwem słupów, ścielące się płaszczem olbrzymim, skłębionym, pełnym grzmotowych huków. Wszystko w niém kończyło się, nikło, tonęło, szybko, bez ratunku, z piekielną wspaniałością wielkich katastrof.
Opowiadał w ten sposób, że w pamięci słuchaczy dziwne te obrazy wryły się na zawsze. Ale ludzie żywo wychodzili z téj toni. Więc, żona i dzieci jego, te dwie malutkie dziewczynki, które zawczoraj jeszcze szczebiotały w gęstwinie kwiatów, chore z przestrachu, wywiezione daleko, do obcych.
— A stara matka?
— W jakimś kątku kościelnego kurytarza, na zimnych cegłach, pod wilgotnym murem, z wielu, wielu towarzyszkami niedoli.
— A ci młodzi, przedsiębiorczy ludzie, którzy pracowali w owych ładnych sklepach?