Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Drobiazgi 115.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z przestrachu, czy czogoś tam... albo ja wiem? Leży na gołéj ziemi jak martwa.
— Na gołéj ziemi? Czyż nie mieliście wcale pieniędzy?
— To co, że mieli? Troszkę mieli...
Tym razem przez przerzedzony nieco tłum żwawiéj posunęła się ku baryerze. Tam stanęła i swe błękitne, wilgotne oczy w ojca wlepiła.
— Tatku — rzekła z cicha — dajcie talon na chleb.
Czy nie słyszał słów jéj, albo téż słyszéć ich nie chciał? Jak wprzódy ramionami machał w prawo i lewo; od ludzi piszących do tych, którzy nad baryerą ręce wyciągali, przebiegał, kartki rozdawał, krótkie, urywane zapytania i odpowiedzi wymawiał, córki nie spostrzegając lub udając, że jéj nie spostrzega. Ona po chwili powtórzyła głośniéj:
— Tatku, dajcie talon na chleb.
I wyciągnąwszy nad baryerę rękę, schwyciła go za rękaw surduta.
— A co tam? czego chcesz? czego tu przyszłaś? — sarknął prawie gniewnie patrząc na nią i zarazem unikając jéj spojrzenia.
— Talon na chleb dajcie... ani kruszyny w domu niéma.
Zdawało się, że na łysinę i policzki wystąpiły mu bujniejsze niż przedtém krople potu, szare oczki z zagłębień swych rzuciły stalowe błyski.