Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Drobiazgi 175.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chmurze deszczowéj, czy na różanym płaszczu jutrzenki, Bóg litościwy ześle mu cień Kazia... Natychmiast téż we wskazanym punkcie widnokręgu wzrok utkwił, patrzał, patrzał i głową powoli trząsł.
— Dalekoż... on pozostał... daleko... za lasami... za górami...
— Za doliną róż — dodałam.
Wyrazy te uderzyły go i zadziwiły.
— Za jaką doliną? — ożywiając się nieco, zapytał.
Za nic w świecie nic-bym mu teraz nie powiedziała o górach ostrych, wąwozach nieprzebytych, wałach śnieżystych, przepaściach, które wiekuiście i nieubłaganie otwierają żarłoczne swe paszcze, ale długo mówiłam mu o dolinie rajskiéj, od krańca do krańca okrytéj różami, których szkarłaty prześcigają w świetności królewskie purpury, a wonie słodkiemi snami kołyszą może głowy nawet umarłych. Omdlały wzrok jego dawną, pogodną wesołość przypominał.
— Cudności! — rzekł — cudności! A może i teraz choć w jesiennéj porze, te róże tam kwitną?
Chciałam, aby myślał, że kwitną tam one ciągle przez rok okrągły.
— Ciągle, przez okrągły rok one kwitną.
— Cudności! — zadziwił się jeszcze, na południo-wschód spojrzał, a potém palcami policzka do-