z Jadzią obok, jak bobry... Co prawda, to prawda... (przykładając sobie rękę do czoła). Ależ ja słyszałem o jakichś Świętochowskich na Litwie!... jak Boga mego... (z wybuchem): Ot i znałem nawet pannę Świętochowską, gdzieś w Grodzieńskiém... Jadziu, prawda, że znałem? Zdaje się nawet, że się w niéj podkochiwałem troszynkę... przed poznaniem się z tobą, Jadziuniu, przed poznaniem... Tak, tak, to litewska familia, ci Świętochowscy... a tylko on jeden... ten tam Aleksander, jakimściś przypadkiem do Korony zakocił się...
Czy wiecie, moi drodzy, że tak mię nudzicie temi wiecznemi...
Ależ nie przeszkadzaj, lubciu, bo zapomnę... Ot i zapomniałem! A takiego cóś ważnego miałem na języku... O! przypomniałem... (do Zdzisława): Kraszewski jest litwinem!
Urodził się w Warszawie.
Co tam, że urodził się! Taki człowiek, jak on, wybornie bez urodzenia się swego obejść się może... Ale rodowe gniazdo jego...
No tak, tak! Ale... czyliż nam brak ludzi znakomitych na wszystkich polach, abyśmy o jednego