skudném podejrzeniem dosięgły aż do naszych ognisk domowych... Tego już za wiele... mówiłeś: gęsi! zcierpiałem...
Mówiłeś: fertki, — zniosłem.
Mówiłeś: flądry, — przebaczyłem.
Rzekłeś: lafiryndy, — nie dosłyszałem.
Kucharki, kokosze, — uśmiechnąłem się tylko szydersko...
Malowane... wygadane, — puściłem mimo uszu...
Ale „różnie bywa“ o! Jezu, Panna Marya, panie dobrodzieju mój, tego „różnie bywa“ ani ścierpiéć, ani przebaczyć nie mogę. To: „różnie bywa“ jest pieczęcią, którą pan przypieczętowałeś wszystkie... wszystkie... dzisiejsze blagi i... i... impertynencye swoje... których nadal nie życzę sobie we własnym domu... zno... zno... znosić!...
Znaczyć to ma, że mi pan dom swój wymawiasz... Postępek ten, ze strony pana, jest bardzo dobrze... Gościnność, ta sławna gościnność litewska, o któréj tyle słychać za górami, daléj już iść nie może! I owszem... i owszem... rad nawet jestem,