Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

Szkoda, że nie było pomiędzy nami Stasia, który znowu nosił się od dość dawna z marzeniem o takim gmachu, w którym, ze wszelkiemi wymysłami, zmieścićby się mogły sale gimnastyczne, fechtunkowe i maneż dla konnej jazdy. Ale i we trzech sprzeczaliśmy się dobrą godzinę o to, co najpotrzebniejsze i najpilniejsze, a potem spokojniej już rozbieraliśmy kwestję wielkich kosztów i ogromnych trudów, do wszystkich trzech przedsięwzięć przywiązanych.
Koszta jak koszta, byliśmy pewni, że poniesienie ich sprawiłoby nam rozkosz, jakkolwiek dla mnie i dla Leona względną, bo nie mając tak jak Józio papy bardzo bogatego i który nie przestawał jeszcze stawać się coraz bogatszym, posiadaliśmy akurat tyle dochodów, ile ich skromne potrzeby nasze wymagały, a wszelka z nich ujma na cel nieosobisty, byłaby dla nas ofiarą ciężką. Ale ta ofiara była rzeczą podrzędną wobec konieczności zaprzęgnięcia się do wozu. Ta to właściwie konieczność paraliżowała nasze najlepsze chęci i myśl o niej była chińskim murem, wznoszącym się pomiędzy nami a początkiem wykonania naszych pragnień i zamiarów.
Że też to człowiek zawsze, w najszlachetniejszych nawet dążeniach swoich, musi uderzać się