Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz, kuzynko — rzekłem — kiedy to tak przyjemnie brać wszystko z zabawnej strony i żartować sobie potrosze ze wszystkiego... Może życie niczego więcej nie warte!
— O, nie! o, nie! — zawołała z wybuchem tak gorącym i szczerym, że z przyjemnością patrzyłem na żywą grę jej rysów i wielki blask oczu.
Ale uspokoiła się prędko i znowu popatrzyła po swojemu: długo i uważnie.
— Zdaje mi się — rzekła zcicha — że ci, którzy tak myślą, muszą być bardzo nieszczęśliwi...
— A ci — zapytałem — którzy mniemają, że życie warte zachodu, pracy i wszystkiego w tym rodzaju, czy są szczęśliwi?
Zawahała się chwilę, zamyślonemi oczyma patrzyła w przestrzeń, nakoniec odpowiedziała:
— Pod pewnym względem: tak.
Pochylony naprzód, z czołem na dłoni, patrzyłem w twarz jej tak zmienną, jak niebo, na którem chmury zasłaniają, to znowu odsłaniają słońce.
— A smutki?... — mówiłem zwolna... — a błędy? a straty drogich osób?
Pochyliła głowę.
— Straty drogich osób... ach, tak!