łem pomimowolny zwyczaj chodzić tu na palcach, bo każdy cokolwiek głośniejszy stuk lub dźwięk sprawiał na mnie w tem miejscu wrażenie profanacji. Więc jej kroki, zazwyczaj ciche i równe, i jej głos miękki, akcentem słodyczy przejęty, zlewały mi się w doskonałą całość z estetyką i powagą miejsca i chwili. Odosobnieni, w cichej rozmowie ku sobie przybliżeni, byliśmy jak dwie nuty, przez czarodziejską krainę zgodnie lecące w górę. Tylko moje skrzydła miały tu lot pewniejszy i szerszy, a ona ścigała go łatwo i z rozkoszą. Mówiłem dużo o prawach kompozycji, perspektywie, plastyce, kolorycie, ukazywałem wady i przymioty różnych pendzli, tłómaczyłem ich przyczyny, a ona słuchała z ciekawością wielką i odpowiadała czasem kilku słowy, ale najczęściej grą rysów, w której ruchy myśli i wyobraźni odbijały się z żywością i wyrazistością nadzwyczajną. Przed jednym z obrazów staliśmy dość długo, zatopieni w takiej cichej rozmowie, gdy przeniósłszy oczy z obrazu na towarzyszkę swoją, doświadczyłem czegoś, nakształt objawienia. W swojej zwykłej, czarnej sukni i małym kapeluszu, który zakrywał część jej czoła, z rękami w zarękawek wsuniętemi, stała przed obrazem prosta, trochę blada, wpatrzona w obraz, a zarazem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.