Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

na, spokojna, z przyjemnością przyznawałem w myśli, że nie mając go wcale na ulicy, w salonie miała — szyk, coś nawet lepszego niż szyk, bo to, co francuzi nazywają linją, a co jest właściwie brakiem wszelkiej krzywizny i kantowatości w kształtach i ruchach. Może dlatego, może w znacznej części z innych przyczyn, w kilka minut po przybyciu, znalazła się otoczoną przez liczne kółko osób, pań i panów, szczególniej panów. Józio, Leon, Staś, którzy już parę razy w mojej nieobecności widzieli ją u Idalki, robili przed nią salamaleki, świadczące, że dla tych, albo innych powodów, rozpoczynali zapisywanie się w poczet jej admiratorów. Nawet pesymista Stefan uśmiechał się do niej tak, jak gdyby widział w niej błąkający się jeszcze po świecie promyk nadziei, z którą mniemał, że rozstał się na zawsze. Dwie młode panie, które w tej chwili nie miały na widoku żadnego meksykanina, ani rumuna, ujrzały w niej zjawisko mniej więcej egzotyczne i zaczynały osypywać ją grzecznościami; jedna młoda panna, znana entuzjastka, to i owo już o niej wiedząca, wprost przyklejała się do niej, zapewne jako do wzoru, czy okazu tryumfującej emancypacji kobiet. Ją to wszystko widocznie bawiło, albo cieszyło, bo zdaleka wi-