świetle owiniętej bluszczem lampy, przy stole piętrzącym się albumami, stanąłem przed nią.
— Dlaczego nie chcesz tańczyć, kuzynko?
Patrzyłem na nią oczyma, które płonąć musiały, bo pragnąłem bardzo, aby tańczyła wogóle, aby szczególniej tańczyła ze mną. Zmieszana, nawet spłoszona, spuszczała przed wzrokiem moim powieki i z twarzą nawpół odemnie odwróconą, tłómaczyła się zcicha:
— Odwykłam... nigdy zresztą przyzwyczajoną nie byłam... tak dawno, tak wcześnie ogarnęła mię smutna powaga życia...
— Więc ją z siebie zdejm i odrzuć, jak odrzucać trzeba cierń, gdy się zrywa różę!... Niech groby śpią spokojne i święte w swej nieprzerwanej ciszy! Żywi powinni żyć i poić się czarem życia, który niekiedy bywa wielkim...
Po nawpół odwróconej odemnie i trochę pochylonej nad albumami twarzy, przepłynęła różowa łuna.
— Nie mogę... przebacz mi, kuzynie... doprawdy nie mogę!...
Ale i we mnie zbudził się upór prawie namiętny; dźwięki walca, które zawsze miały właściwość rozbudzania we mnie erotycznych wzruszeń, czyniły mię zuchwałym i zarazem rzewnym.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.