wiele drobnych i niedoskonałych, ale milutkich, powabnych, przystępnych...
— Zawsze to samo! — szepnęła.
— Co? — z przekorą zapytałem.
— To, za co przed paru dniami prosiłeś o absolucję.
W tej chwili zaproszono nas do wieczerzy. Pod wpływem niemiłego uczucia, ociągałem się z podaniem jej ramienia i uprzedził mię w tem Bronek, którego kilku innych uprzedzić chciało i tylko nie zdołało. Zły i chmurny zasiadłem do wieczerzy i nie mogłem tego usposobienia pozbyć się nawet wtedy, gdy najuprzejmiej i najnieustanniej prowadziłem z dwiema sąsiadkami memi najprzyjemniejszą pod słońcem konwersację. Więc, według jej zdania, żyjemy bez Boga! Cóż tak złego czynimy? Czy to, że lepimy sobie bożków z porcelany i innych, równie nadobnych a kruchych materjałów? Cóż to komu szkodzi? Jeżeli rozsypują się nam w rękach, albo i nudzą czasem śmiertelnie, nasza tylko bieda! Gdy zaś kto inny chce owijać się żałobnemi krepami, a młodość i życie poświęca najprozaiczniejszym w świecie rzeczom, nie przeszkadzamy! Jest przecież na świecie wolność wyboru, rozmaitość gustów i podział pracy!... A ona? czy jej nasze bożki nie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.