Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— Komu? — zapytała, podnosząc z nad albumu oczy, które błysnęły.
— Przepraszam... pamięć nie dopisuje mi czasem... Panu Bandurskiemu.
— Komu? — powtórzyła.
— Boże! więc panu Apsikowskiemu... słowem, swojemu rządcy...
Trochę gwałtownym ruchem zamknęła album i wyprostowała się.
— Mój rządca jest synem kobiety, którą kocham, był przyjacielem mego brata, uważam go też za swego przyjaciela i proszę cię, kuzynie, abyś nie czynił z niego ofiary swoich złych przyzwyczajeń.
Mówiła, jak zwykle, zcicha, ale prędzej niż zwykle i mówiąc patrzyła na mnie zgóry. Tak, patrzyła na mnie zgóry, jak podówczas na Bronka, kiedy spostrzegła, że z niej żartuje. Po raz drugi widziałem ją obrażoną, tylko że podówczas zemściła się za żarty — żartem, a teraz łzy zakręciły się w jej oczach, spuściła głowę i wpatrzyła się w otwarte album. Mnie ogarnął żal i wstyd, szczególniej żal, ale taki, że pierwszą moją chęcią było upaść przed nią na kolana i przepraszać, ale nie wypadało, więc powstrzymałem się, tylko nie mogłem powstrzymać ży-