ostatniej myśli trochę mi się w głowie zakręciło... Jakież więc było moje zdziwienie, gdy spostrzegłem błądzący po jej ustach uśmiech żartobliwy, i gdy korzystając z pauzy w mojem mówieniu, najspokojniej w świecie rzekła:
— Ale gdzież tam, kuzynie. We wszystkiem, co powiedziałeś, nie ma wcale prawdy. Ani życie nie jest marnem, ani życie na wsi stojącą wodą, ani cywilizacja wiecznem używaniem szczęścia i piękności. Oprócz szczęścia i piękności, jest w cywilizacji wiele innych rzeczy...
— Zapewne — odparłem z przekąsem, bo miałem takie uczucie, jakby mi wylano na głowę dzbanek zimnej wody — jest w niej jeszcze społeczeństwo, ogół, cel życia...
— Współczucie, obowiązek — wtrąciła.
— Praca — przerwałem — cnota, ofiara... i różne inne mortyfikacje...
Wyprostowałem się i zesztywniałem, a ona ze spuszczonemi oczyma, bawiąc się fałdą swojej sukni, zapytała jeszcze:
— Jeżeli o tem wiesz, kuzynie, dlaczegoż wszystko to wyrzucasz ze swego pojęcia o cywilizacji?
Byłem zrażony i rozgniewany.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.