— Si cela vous plaît...
Wstałem z krzesła jak sprężyną podrzucony i w mgnieniu oka byłem już w przedpokoju, przy którego drzwiach Idalka ze śmiechem rzuciła mi w ucho:
— La reine est morte, vive la reine![1]
Ale był to śmiech bynajmniej nie złośliwy, owszem, pochodzący z serca uradowanego spełnionym dobrym czynem, a po stracie królestwa najzupełniej pocieszonego myślą o księciu Karageorgesku.
Wróciłem wkrótce, poważny jak mag, w gruncie bardzo zadowolony. Przenieśliśmy się na czytanie z salonu do buduaru i tam jak w zacisznem gniazdku, przy świetle wielkiej lampy, której światło padało na mój rękopis i na robótki tych pań, twarze nasze w półcieniu pozostawiając, ukazałem jej najpiękniejszy klejnot ze skarbnicy mojej duszy. Z za paru drzwi zamkniętych dochodził tu niekiedy szczebiot Arturka, z za okien głuchy turkot powozów, ale nie przeszkadzało to wcale głosowi memu rozchodzić się po buduarze dźwiękami jak najbardziej wymodulowanemi i melodyjnemi. Bez samochwalstwa przyznać sobie muszę, że w stopniu niezwykłym posiadałem sztukę dobrego czytania. Miałem do niej
- ↑ (franc.) Królowa nie żyje, niech żyje królowa!