tak będzie! Musi pozostać. Namówię ją, aby brała lekcje śpiewu. Trzeba jej tylko trochę wyrobienia głosu, lepszej metody, bogatszego repertuaru, a będzie miała śliczną, prawdziwie brylantową broszę. Myśl ta rozśmieszyła mię. Alboż ona dba o jakiekolwiek brosze? I tak jej z tem ładnie, że nie dba! I dlatego może, nietylko dla ust koralowych i gwiazd szafirowych, myślę o niej ciągle, nie mogę nie myśleć o niej, pomimo, że zacząłem książkę czytać, a potem po klawiszach pianina puściłem palce. Czytając książkę myślę o niej, grając przerywam fantastyczne akordy i pasaże, a zaczynam przebierać klawisze i szukać po nich pierwotnej, smętnej melodji chłopskiej: «du-du!» Nie mogę też nie widzieć jej, pomimo, że zgasiłem świecę i ciemność panuje w pokoju; w ciemności widzę ją jak żywą, rozmawiającą przy stole ze szwajcarką w szarej sukni, która z górsko-pasterskim wdziękiem wznosi ku niej prawie rozkochane oczy, albo uśmiechającą się trochę ironicznie, trochę smutnie i mówiącą: «Gdybyś, kuzynie, żył w stojącej wodzie, możeby ta praca twoja i jaka inna jeszcze — płynęła». Słowa te pobudzają mię do śmiechu, ale drugi jakiś człowiek we mnie siedzący, niespokojnie przewraca się na łóżku, głucho dręczony skruchą
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.