herbaty, zauważyłem, że wywiezione z teatru rumieńce zupełnie znikły z jej twarzy i że była w tej chwili bledszą nawet niż zwykle.
W atmosferze rozbudzającej i podniecającej uczucia, mieniła się jak barwa w słonecznem świetle, a hełmem i pancerzem osłaniała się przed miłością — w złym gatunku! Jeszcze chwilę gawędziliśmy, ale już tylko z Idalką, bo panna Zdrojowska milczała, z coraz większym wyrazem znużenia w postawie i na twarzy. Przez zegar, pierwszą po północy godzinę wybijający, do porządku przywołany, wstałem i gdy wzrokiem szukałem kapelusza, Idalka, zaszczebiotawszy coś o Arturku i dyspozycji jutrzejszego obiadu, z sali wybiegła. Z kapeluszem w ręku zbliżyłem się do wysmukłej postaci w czarnej sukni, światłem lampy oblanej i w skamieniałej jakby postawie siedzącej nad tacą z pustemi filiżankami, z twarzą na dłoń spuszczoną. Zdawało się, że nic dokoła siebie nie widzi i nie słyszy. Wziąłem drugą jej, leżącą na sukni rękę i z namiętnością, której powściągnąć nie mogłem i nie chciałem, usta do niej przyłożyłem. Podniosła twarz, oczy nasze spotkały się i przez chwilę w sobie utonęły. Sala była od końca do końca jasną i pustą, w głębokiej ciszy jej było tylko nas dwoje.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.