bicją za ciebie, Zdzisławie; kiedy tak, to tak! Nie chciałam żebyś jej cokolwiek okazał... Lubię ją bardzo, ale ciebie więcej, jestem jej przyjaciółką, ale twoją więcej... Cóż robić? Wszakże to nie koniec świata? Siadaj i posiedź trochę, ja zaraz ubiorę się, zjemy śniadanie i pojedziemy w aleje... weźmiemy z sobą Arturka... zajadę po Oktawję, pewno pojedzie z nami... nie siadasz? Może ci Arturka tu przysłać, dla zabawy, nim ja się ubiorę?
— Na miłość Boską, nie przysyłaj — odpowiedziałem — czuję się zdenerwowanym i potrzebuję chwili ciszy.
Rzecz była w tem, że sam nie wiedziałem ani co mówię, ani co będę robił, ani czy jestem zdenerwowany; czułem tylko, że przez ostatnie parę minut zaszło coś takiego, co uczyniło mię bardzo nieszczęśliwym, że czegoś bardzo żałuję i że oprócz tego dręczy mię niepokój, domagający się wyjaśnienia: czego ona płakała? dlaczego odjeżdżając wyglądała jak widmo? od czego uciekła? Zdawało mi się, że gdybym na te pytania otrzymał odpowiedź, byłbym zupełnie uspokojonym i pocieszonym. Ale ba! zkądże tu ją wziąć, tę odpowiedź? Pociąg kolei bieży kędyś, hen, po dalekich, pustych przestrzeniach... goń wiatr
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.