w polu! Stanąłem przy oknie i zamiast kamienic po drugiej stronie ulicy stojących, widziałem pola dalekie, puste, a na nich, wśród białych od śniegu rozłogów, czarną i węzłowatą nić biegnącego pociągu... Jednak pojechałem w alee z Idalką i panią Oktawją, w czasie przejażdżki byłem dla tych pań bardzo uprzejmym i rozmawiałem z niemi w sposób zupełnie zwyczajny, po powrocie do domu znalazłem tam oczekujących na mnie przyjaciół, z którymi dużo mówiłem o projektowanym teatrze amatorskim i z którymi także poszedłem na obiad do restauracji, gdzie jadłem, rozmawiałem, śmiałem się zupełnie normalnie. Tak wypadało. Takiemi są męczarnie, które znosić musimy nieraz, my biedni, przez resztę świata za szczęśliwych poczytywani. Bo czuć na sercu kilka pudów ołowiu, a w niem dużą, ostrą śpilkę, myśleć o jednym wyłącznym przedmiocie z gryzącym żalem i gorączkowym niepokojem, a zarazem witać się, kłaniać, uśmiechać, jeść, rozmawiać, emablować damy, żartować z przyjaciółmi, to jest naprawdę jedną z najsroższych tortur, przez które ktokolwiek ustrzedz może od skazy swoją sławę człowieka zupełnie przyzwoitego.
Wieczorem dopiero, w domu, odetchnąłem, w samotności, prędzej nawet niż spodziewałem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.