tych walk, które toczą się na całej przestrzeni świata i wieków, pomiędzy dwiema połowami rodu ludzkiego. Nie chcesz, ale musisz, powiada strona jedna; druga broni się łzami, zasadami, postanowieniami, ucieczką i... i cóż? czegoż właściwie chciałem? co było dla mnie przedmiotem walki? Poczynające się w niej uczucie doprowadzić do zenitu? A potem? Złamać tę zaporę, którą ona między mną a sobą nie wiedzieć z czego zbudowała, skruszyć te drobiazgi, które, gdy byliśmy razem, roztrącały nas co chwilę, a nieśmiertelnemi uczynić łączniki, które także, gdy byliśmy razem, co chwilę nas ku sobie z wielką mocą pociągały? A potem? Pytania te snuły mi się po głowie, ale tylko spodem mózgu niejako i świadomie omijałem je myślą, mając umysł zbyt dobrze wygimnastykowany, aby nie umiał przeskakiwać tego, na czem zatrzymywanie się nudziło go lub dręczyło. Nie jestem prorokiem, abym przewidywać mógł przyszłość choćby swoją i choćby blizką; ani filistrem, który garści mąki nie wsypuje do garnka życia, zanim skrupulatnie jej nie odmierzy i nie odważy. Dla mnie, owszem, puszczenie się na burzliwą i gorącą falę bez świadomości tego dokąd mię ona zaniesie, było niespodzianką przyjemną, przygodą zajmującą, czemś
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.