niem i obiadem, gdy goście rozproszyli się po obszernym domu, w gabineciku, bardzo podobnym do buduaru Idalki, z minkami takiemi, że chciałoby się ją schrustać, powierzyła mi swoje smutki i tęsknoty. Dużo dawnego odnowiło się wtedy pomiędzy nami, co nie obudziło we mnie uczucia ani szczęścia, ani niezadowolenia. Jeden więcej motyl z ładnie pomalowanemi, choć, co prawda, trochę zgniecionemi skrzydełkami przeleciał mi przez życie, nic więcej. Nie po to wprawdzie leciałem tu koleją i końmi więcej niż dobę, ale cóż robić? on prend son plaisir oú on le trouve et telqu’on de trouve, a oprócz tego pewne wpływy zewnętrzne, rzec mogę, atmosferyczne, bo składały się na nie rzeczy tak subtelne jak stopień światła w pokoju, odrobina perfumy w powietrzu, lekki szelest muślinu i t. p., sprawiały na mnie pewien rodzaj wrażeń zupełnie nieprzepartych. Przyzwyczajenie! Historja pijaka, czującego unoszącą się w powietrzu odrobinę alkoholu! Jednak, nie po to tu leciałem. Po co leciałem? Uczułem to najmocniej wtedy właśnie, gdy z pozoru powinienem był o tem zapomnieć najgłębiej. Jeszcze w gabineciku zacisznym i przyciemnionym, z oddechem pełnym subtelnej perfumy, od interesującego negliżu pożyczonej, stałem u okna, patrząc
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.