pustynię. Ten dwór był pośród tej pustyni oazą, samotnie wzbijającą ku niebu zarówno swoje topole wyniosłe, jak odgłosy swojej wesołości. Był no także akordem rozkosznym, z malutką kankanową nutką, rzuconym na morze ciszy bezbrzeżnej i wspaniałej. Bezbrzeżną wydawała mi się białość pustyni, którą przebywałem, i bezdennem napełniające ją milczenie. Wiedziałem o tem, że znajduję się w stronach przestrzeni wielkich i zrzadka zaludnionych, lecz nie wyobrażałem sobie tej ogromnej tęsknicy, która zdawała się być samem ich powietrzem. Małe gaje i zarośla, rzucając na nieskazitelną białość śniegu szare plamy najrozmaitszych zaokrągleń i wydłużeń, silniej jeszcze uwydatniały jej monotonję; stada ptaków czarnych unosiły się nad gajami, opadały na pola lotem cichym, lub z głośnem krakaniem szybowały pod niebem, pogłębiając tylko pustkę i milczenie gajów, pól i nieba, które od białej ziemi odcinało się po brzegach pasami gęstej szarzyzny, plamiącej też tu i owdzie mętną białawość jego sklepienia. Godzinę prawie jechałem, nie spostrzegając żadnego śladu życia ludzkiego. Nic, tylko rozłóg samotny i śnieżny, z biegnącemi po polach głosami wiatrów i żeglującemi powietrzem skrzydłami czarnych ptaków i szarych
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.