Więc pomiędzy pustynią a puszczą! Pojęcie takiego osiedlenia się uderzyło moją wyobraźnię i zniszczyło ze szczętem fatalny wpływ skrzypiących wrót wiejskich. Seweryna stanęła znowu przedemną jak żywa i serce roztajało mi tkliwością, zmieszaną ze współczuciem. Cóż dziwnego, że wyglądała pomiędzy nami jak zalatująca od pól samotnych strofa smętnej pieśni, lub jak westchnienie przywiane od mogił! Możeż to być, aby te szafirowe gwiazdy spłonęły nad pustynią, a te usta koralowe uwiędły, nie przemienione w płomię i zdrój szczęścia? Możeż to być, aby ta inteligencja, ta wrażliwość i uczuciowość, te artystyczne instynkty, zanikły bez słońca, pomiędzy pustynią a puszczą? Wydało mi się znowu, że jestem królewiczem bajecznym, przeznaczanym do zbudzenia księżniczki, pogrążonej w śnie zaklętym. Porwać ją ztąd, unieść daleko od wron, kawek, wrót skrzypiących i melancholji, własną ręką lać w jej śliczne usta napój wrzący wszystkiemi radościami życia! A potem?... niech co chce będzie! Może wcześniej, niż zamierzałem i chciałem, dokonam tego stanowczego kroku, o którym przecież myślałem zawsze, że dokonanym być musi. Nie rad żegnałbym się z absolutną swobodą, której dotąd używałem, ale dla niej... dla jej
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.