matronie wrażenie prawie magiczne. Zaledwie te dwa słowa: Zdzisław Gronowski, z ust moich wyszły, podniosła głowę, a w jej ciemnych oczach, pod czarnemi, jak kruki, brwiami, przeleciał najprzód błysk przestrachu, potem odmalowało się zdziwienie, aż nakoniec utkwiły się one we mnie z tak naprężonem pragnieniem przeniknięcia mię do głębi, jak gdyby w palącym niepokoju wołały: «coś ty za jeden? jakim jesteś? po co przybywasz?» Nakoniec, bądź że egzamin wypadł dla mnie korzystnie, bądź że bez względu na jego rezultat, przybycie moje napełniło tę staruszkę radością albo nadzieją, rozpromieniła się cała i otworzyła usta w uśmiechu tak dobrodusznym i serdecznym, jakby wnet miała mi rzucić się na szyję. Jednocześnie, z silnym śpiewnym akcentem zagadała:
— Pan Gronowski! Jezus Marja! To pan do nas przyjechał! A-je-e-ej! A tu Sewerki nie ma. Do miasteczka z Władysiem pojechała... w interesie tego sklepu dla chłopów... ale zaraz powrócą! a tymczasem niech pan będzie łaskaw wejdzie, proszę, bardzo proszę...
Uśmiechała się wciąż tak przyjacielsko, oczy jej, przedtem chmurne, tak ciepło i serdecznie na mnie spoglądały, że pomimo wielkiej ochoty do
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.