szych spotkaniach szczególniej, prawie o nic więcej nie idzie, jak o pokazanie: «aha! widzisz, kto ja i jaki!» Lecz tym razem pokazywanie sprzykrzyło mi się rychło i niecierpliwość zdejmować mię zaczęła. Pani Leontyna, spostrzegłszy to natychmiast, wpadła na pomysł osobliwy skracania i uprzyjemniania mi czasu, przez minki, spojrzenia, żarty dwudziestoletniej kokieteczki. Widocznie stęskniona do ludzi pewnego gatunku, z pośpiechem usiłowała wskrzeszać wobec jednego z nich swoje umierające wdzięki. Oszpeciło to ją ogromnie. Te błękitne źrenice, które pod zwiędłemi powiekami podnosiły się jak kurtyny, odsłaniając żółtawe białka oczu, te figlarne uśmieszki pomiędzy motylkami zmarszczek, ten szczebiot czyżyczki przeplatany melancholją płaczącej brzozy, robiły wrażenie kwiatów wyrastających na ruinach. Z przykrością pomyślałem, że jednak siostrzane moje dusze wcale nieponętnie w piątym krzyżyku życia wyglądają. Czyżby Idalka, pani Oktawja, zgrabna figurka, za lat niespełna dwadzieścia, wyglądały jak ruiny, silące się na wydawanie ze swych szczelin mizernych kwiatków? Spostrzegłem wkrótce, że ten kontrast ruin i kwiatów jest nietylko komicznym, ale i bardzo smutnym, bo czuć w nim całe szeregi dni pustych
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.