«Wiatr codzień czesał jej długie włosy»...
Płynęły tony pieśni po milczącym domu, przez boczne jakieś pokoje, których nie widziałem, lecz które śpiewająca powoli przebywać musiała, aż zbliżyły się znowu...
«A oczy myła kroplami rosy»...
I w odległości dwu obszernych pokojów, w drzwiach, które zcicha się otworzyły, pieśń nagle zmilkła. Wysmukła dziewczyna w czarnej sukni, z wysoką koroną warkocza nad głową, stanęła na tle spłowiałych błękitów i złoceń staroświeckiego obicia, podobna do posągu bezdennego zdumienia, i pośród zbladłej jak papier twarzy, tylko kwiatem ust koralowych płonąca... W mgnieniu oka byłem przy niej i całując zimne, trochę drżące ręce, wzrok podnosiłem ku jej oczom, w których niemem zdziwieniu tkwił niepojęty dla mnie przestrach. Zaledwie po kilku sekundach cichuteńko szepnęła:
— Ty, kuzynie... tu!... jakim sposobem? jakim sposobem? kiedy?
A ja, nie odpowiadając bezpośrednio na jej pytania, trochę może bez związku mówiłem o jej ucieczce, o tem, że to jest bardzo, bardzo źle, czynić ludzi tak nagle nieszczęśliwymi, że jednak są na świecie lokomotywy, konie, wole nie-