Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

obutego, jedzącym usługiwała. Ja siedziałem pomiędzy gospodynią domu a ciocią Leontynką. Lokaja nie było ani cienia, porcelan i sreber, o których mówiono w Mirowie, tylko trochę i najściślej potrzebnych. Przybycie moje nie zostało tu poczytanem za wypadek, godny jakichkolwiek ekstraordynaryjnych przygotowań. Wszystko to nie powinno było mię zadziwiać. O mieszkańcach Krasowiec słyszałem już przedtem od Seweryny, a z drugiej strony powinienem był wiedzieć, że antydyluwjalne suknie i sielankowe warkocze otoczone być mogą podobnemi sobie akcesorjami. Ale zapomniałem był o tem wszystkiem. Jadąc już wprawdzie myślałem z niepokojem o tle i o akcesorjach, ale gdym głos jej usłyszał, gdym ją zobaczył, zapomniałem. Teraz dopiero wrota skrzypnęły. Ostygłem i, co mi się nigdy nie zdarzało, uczułem się zażenowanym, bo też nic nie jest więcej żenującem nad zjawienie się pośród osób, żyjących w jednem kole pojęć i przyzwyczajeń, kogoś z innym wcale widnokręgiem i sposobem życia. W wypadkach podobnych gospodarze z udręczeniem łamią sobie głowy nad pytaniem: co z tym fantem zrobić? a fant rad byłby wypaść z koszyka, choćby pod stół. Trzeba było ratować sytuację. W tym celu chętnie i z nieja-