niż tego, aby uprawianie łubinu było moim obowiązkiem i aby od takiej rzeczy zależało — choćby w najdrobniejszej mierze — szczęście świata. Ale i w Sewerynie spostrzegłem był nieraz takie branie wszystkiego bardzo zdaleka i wyciąganie na bardzo znaczne odległości. Był to, widać, zwyczaj miejscowy, tak jak miejscową właściwością ludzi musiały być chmury w spojrzeniach i jakby przyćmione młodości. Tę właściwość zauważyłem nawet w córkach i synach sąsiadów, którzy nie przypominali mi wcale znanej gdzieindziej młodzieży, mogącej w lekkości i wesołości iść o lepsze z wietrzykami i szczygłami. Panienki miały nieszpetne buziaczki, chłopcy byli dość zgrabni i przyzwoici, ale nie wyglądali na rój motylów. Pomimo zdrowia, które im z cery i kształtów postaci tryskało, było w nich coś przygasłego, jakieś ślady troski, pracy, czy ja wiem czego? ale co tamowało w nich ruchliwość i szczebiot młodości. Przypomniałem sobie zresztą Zwirkiewicza i pomyślałem, że istotnie młodość jego córki mogła nie być «snem na kwiatach». Zapewne i tamci ród swój wiedli od figur przenikniętych do szpiku kości ciężkiemi czasami... Patrząc na nich, zaczynałem lepiej rozumieć Sewerynę. Ale bo i dlaczegoż dają się tak przenikać
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.