Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

rębności. Gdybym zaś chciał znaleźć dla tego otoczenia wyraz najlepiej je określający, nie powiedziałbym, że jest ono szpetnem albo złem, albo głupiem, tylko powiedziałbym, że — jest dzikiem. Jeden wszakże w niem szczegół wydawał się podobnym do mnie przybyszem z dalekiego świata, mianowicie: zalatująca mię niekiedy od samego początku obiadu leciuchna woń heljotropu. Byłem niezmiernie wrażliwym na zapachy, a ten więcej od wielu innych lubiłem, więc ilekroć go tu uczułem, doświadczałem wrażenia powiewu ze stron rodzinnych. Nie zdawałem zrazu sobie sprawy, zkąd ten zapach pochodzi, aż spostrzegłem, że wydawała go gałązka z nikłym kwiatkiem, z wazonu zapewne zerwana i przypięta do stanika pani Brożkowej. Przedtem nie było jej tam najpewniej, została więc przypiętą z mego powodu i była to, zdaje się, jedyna fatyga, którą przybycie moje tutaj sprowadziło. Gałązkę tę można byłoby zadedykować: wygnanka wygnańcowi! Ach, tak! Było nas tu tylko dwoje! Z sympatją spojrzałem na swoją sąsiadkę przy stole i zaraz spostrzegłem, że spojrzenie moje trafiło nie w porę, to jest w chwili, kiedy twarz ta, niegdyś niewątpliwie piękna, zapomniała o robieniu swojej toalety. Nie biorąc, natural-