oszczędzaniem samego siebie opowiedziałem jeszcze, jak nie mogłem zrazu dopytać się o nazwisko Zwirkiewicza, jak o niem nie wiedziały, czy zapomniały, moje dwie sąsiadki u stołu i jak w tym kłopocie poradziliśmy sobie wszyscy troje — nazywając go — figurą. Wiedziałem, że to się jej nie podoba, ale żądełko moje chciało kłuć i przytem takie przekorne sprzeciwiania się przywykłem był uważać za dużą i nie najmniej przyjemną cząstkę flirtażu. Ona chciała widocznie opowiadanie moje puścić mimo uszu, ale nie mogła. Coś w niej zakipiało, co umiałem już odgadywać z błysku oczu i takiego podniesienia głowy, jakby chciała na coś lub na kogoś spojrzeć z góry.
— Czy nie wiesz, kuzynie — zapytała — dlaczego Zwirkiewicz przyjeżdżał do Mirowa?
I dodała zaraz:
— Jest przecież zbyt rozsądnym, aby nie wiedzieć, że tam ludzie, jak na sądzie ostatecznym, podzieleni są na kozłów i baranów, a kto nie ma runa, zbawionym być nie może.
— Złośliwą jesteś, kuzynko, o czem zresztą dowiaduję się nie po raz pierwszy, więc powinnaś i innym przebaczać trochę złośliwości.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.