Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój kuzynie — rzekła — przed poznaniem się z tobą nie wiedziałam, że ze szpetnych garbusków można urządzać takie zabawne arlekiny.
— Domyślam się, że tytułem arlekina obdarzać raczysz mój mały dowcip, ale cóż, czy któż jest tu garbuskiem?
— Właściwie nie garbuskiem, ale garbem społecznym są takie pojęcia i zwyczaje, jakie panują w Mirowie...
— Ach, społeczeństwo! — wymówiłem tonem nagłego przypomnienia sobie o czemś.
Nie odpowiedziała nic.
Umilkliśmy na chwilę. Wrota skrzypiały, ale tylko dla mnie, bo ją pochłaniała myśl — o Zwirkiewiczu.
— Czy nie wiesz, kuzynie, czego Zwirkiewicz przyjeżdżał do Mirowa? — po chwilowem milczeniu zapytała.
Opowiedziałem, co wiedziałem: prośbę figury i odmowę Konrada. Ściągnęła brwi. Nigdy jeszcze nie widziałem, aby brwi tak delikatnie zarysowane i tak ładnie złotawe ściągały się w sposób tak pochmurny, aby też na czole tak liljowo białem powstawała taka zmarszczka, nietrwała wprawdzie, lecz głęboka.