Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

— Konrad odmówił — powtórzyła — naturalnie, co go może obchodzić...
— Ależ naturalnie — podchwyciłem — bądź sprawiedliwą, kuzynko, co Konrada obchodzić może młody pan Zwirkiewicz, człowiek obcy...
— Zupełnie obcy — przerwała z kolei — i przytem syn... kamizelki w kolorowe kwiatki.
— Przepraszam cię, kuzynko, syn człowieka, który ma odwagę nosić taką kamizelkę.
— Nie; tylko kamizelki. Bo pod brzydkim tatuażem, nic wcale istnieć nie może.
— Niech i tak będzie, ale pozwól, abym był trochę rycerzem Konrada. Niepodobna mu jest poświęcać się kształceniu młodych panów Zwirkiewiczów, ponieważ musi na wiosnę wyjechać zagranicę.
— Musi — powtórzyła — naturalnie. Tylko uczyniłby dobrze, gdyby przed wyjazdem zapytał jakiej wróżki, czy mu Mirów przez Paryż nie ucieknie tak, że schwytać go napowrót nie będzie mógł nietylko on sam, ale nikt z Donimirskich, ani ze Zwirkiewiczów.
— Ani z Gronowskich... Zdrojowskich... — ciągnąłem.
— Tak — dokończyła — nikt!