Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wonie, które napełniają twój pokój, kuzynko — rzekłem — mają do ciebie wielkie podobieństwo...
— Jakim sposobem? — ze zdziwieniem zapytała.
— Są świeże, oryginalne i zachwycają wprzód, nim się odgadnie zkąd pochodzą.
Nie tyle od tych słów, ile od sposobu, w jaki je wypowiedziałem, przez mgnienie oka zmieszana, żywo przecież postąpiła ku stolikowi, grubemi tekami obciążonemu.
— Pokażę ci zaraz, kuzynie, tajemnicze ich źródło.
Otworzone teki wybuchnęły falami woni i zagrały wszystkiemi kolorami, wszystką fantazją i plątaniną linij, na jakie tylko w siedliskach swoich rozległych a samotnych zdobywa się natura. Były to zbiory, które mogłyby nie zawstydzić jakiego niedużego botanika z profesji, a po które ona, w odpowiednich porach roku, zapuszczała się w głębie lasów i przebywała prawdziwe morza łąk i pól. Ze śmiechem opowiadała zabawne przygody, które ją w tych odległych wycieczkach niekiedy spotykały, ale gdy jedne arkusze przerzucając szybko, a nad innemi zatrzymując się nieco dłużej, zaczęła wskazywać mi niektóre