gór, ale nie przypuszczam, aby można było coś pięknego w nim dopatrzeć byle gdzie i byle z jakiego punktu; korzę się przed hałasem i gwałtem wielkich wodospadów, albo przed olbrzymiem przestworzem morza, zachwycają mię malownicze skały i tym podobne zjawiska wielkie, na które się codzień nie patrzy; ale trawki, strumyczki, pagórki, nie pociągają wcale mego wzroku, nie dlatego nawet, abym niemi gardził, ale poprostu dlatego, że ich nie spostrzegam, że wzrok mój szuka tylko szczytów, pomijając płaszczyzny, i ogarnia, całość, nie znając jej szczegółów. Odrazu i z wielką bystrością zrozumiała gatunek mojej miłości dla natury.
— Jest to raczej zamiłowanie do osobliwości i silnych wrażeń — rzekła z uśmiechem, poczem zaraz dodała:
— Z tym zielonym tłumem jest tak samo, jak z szarym: dopóki nie znamy żadnej z pojedyńczych jego twarzy, wydaje się on nam nieznanym i zarazem tak znanym i ciągle widywanym, że aż stał się nudnym. Lecz im więcej rozpoznajemy w nim postaci pojedyńczych, tem więcej spostrzegamy, że całość składa się ze szczegółów bardzo zajmujących i że monotonję płaszczyzny sprawiały tylko wady naszego własnego wzroku.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/306
Ta strona została uwierzytelniona.