— Masz słuszność, kuzynko — odpowiedziałem — moja miłość dla natury jest niczem innem, jak tylko zamiłowaniem w osobliwościach i silnych wrażeniach, czyli jedną z babek z piasku, któremi zatyka się próżnie duszy, aby nie gwizdały w nich wiatry nudy i melancholji. Ale, co się tyczy tłumów, to jakkolwiek nie znam w szczegółach jednych ani drugich, wolę o wiele tłum trawek niż ludzi.
— Wada wzroku — szepnęła.
— Zapewne nawet nieuleczalna — dodałem — którą ja przecież poczytuję przeciwnie, za wysoki stopień jego wykształcenia.
— W jakim kierunku? — zapytała.
— W kierunku piękna.
— Ograniczonego do zjawisk tylko zmysłowych i powierzchownych — z kolei dokończyła i zaraz, chcąc widocznie uniknąć sprzeczki, zapytała mię o szczegóły jednego z dalekich i wspaniałych krajobrazów, o których przed chwilą jej wspominałem. Ale uwaga jej dała mi do myślenia. Czyżby istotnie kraina piękna była rozleglejszą niż mniemałem i czyliżby wzrok mój nie sięgał do ostatecznych jej krańców i najdalszych głębin? Może. Może ona zjawiska piękne znajduje i w tłumie ludzi, tak jak w tłumie trawek.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.