goś tak nadzwyczajnie bogatelnego, abstrakcyjnego! Ależ jabym za królestwo niebieskie nie zgodził się słuchać takiego wycia, choćby tylko raz na miesiąc! Z drugiej strony, to jej ciągłe powściąganie, przez wzgląd na mnie, własnych zdań i myśli, łagodność i smutek, z jakiemi je czasem tylko wypowiadała, ujmowały mię i rozrzewniały. Po głowie kręciły mi się słowa: «Jestem z rodu aniołów, czy chcesz stać się do mnie podobnym?» Była z rodu aniołów, ale nie zapytywała mię nawet, czy chcę być do niej podobnym? «Pod tym względem jesteśmy o sto mil od siebie!» Nie, ja nie chcę o sto mil znajdować się od ciebie! Przeciwnie... pochyliłem się ku niej tak, jak to czyniłem u Idalki, ale rzeźbione zwierzę na poręczy okropnie mi przeszkadzało. Ach, gdyby tu był ten puf z salonu Idalki, na którym siadywałem prawie u jej stóp! Jednak, pomimo nieznośnej poręczy staroświeckiego fotela, zatopiłem wzrok w jej twarzy dość zblizka, aby dostrzedz, że spuszczone jej rzęsy były trochę wilgotne... Więc tak, więc «sto mil» aż taki ból ci sprawiają, o, moja ty droga! Już chciałem śmiałym ruchem przybliżyć do siebie dwoje rzeźbionych zwierząt, tak, aby zetknęły się twardemi łbami, już śmiałe i nigdy jeszcze pomiędzy nami
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.