mówiła, zaprzeczał, ona go przekonywała i nawet prosiła. Szło zapewne o jakiś szczegół jakiejś kultury, bo przecież oboje mieli głowy pełne kultur rozmaitego rodzaju. Nie widziałem końca tej małej sceny, bo ktoś do drzwi zapukał i odwróciwszy się twarzą do pokoju, zobaczyłem kochaną nianię, która przez drzwi szeroko otwarte wnosiła na tacy kawę i inne ingredjencje śniadaniowe. Tę staruszkę z czarnemi oczyma przy siwych włosach i z dobrodusznym uśmiechem przy rozumnem czole, lubić zaczynałem. Na powitanie kiwnęła mi głową tak poufale, jakbyśmy się znali od lat wielu.
— Dzień dobry kochanej niani? Jakże się spało?...
— Niebardzo dobrze — odpowiedziała — różne myśli przeszkadzały. A panu?
— Zupełnie źle!
— Jezus Marja, a to dlaczego?
— Wilki nie dawały — skarżącym się głosem objaśniłem.
— Wilki! prawda! dzisiejszej nocy bardzo wyły. To często się zdarza... wiadomo, takie lasy i taka wielka puszcza. Ale my czasem tego wycia wcale nawet nie słyszymy. Przyzwyczajenie!
Z zamyśleniem powtórzyłem:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/323
Ta strona została uwierzytelniona.