jącą na schody, całą różową od mrozu i jakiejś radości, od której oczy jej niezwykle błyszczały. Myślała zapewne, że znajduję się jeszcze w swoim pokoju i niespodziewanie mię zobaczywszy, zmieszała się zrazu tak bardzo, że stanęła pośród schodów, o przywitaniu się zapominając. Pierwszy raz widziałem ją zmieszaną z powodu ubrania, które na sobie miała, bo biegnąc prosto z Agory, była jeszcze w watowanym kaftanie i z warkoczem na plecy opadającym. Niktby domyśleć się nie mógł, że kobieta, w której głowie powstawały zuchwałe aż do naiwności plany społeczne i mieściły się troski o wszelkie możliwe kultury, była tą dzieweczką, która karminowo zapłoniona, z ręką na poręczy schodów, stała w postawie zawstydzonej i niepewnej, czy witać się, albo odwracać, iść dalej, lub uciekać. Podając jej rękę na powitanie, powiedziałem, że widzę już ją dziś po raz drugi.
— Dom ten ma okna — rzekłem — a ja miałem oczy dla widzenia młodej gosposi, gdy zrana szła po śniegu i mroźnemu, brzydkiemu wiatrowi pozwalała, aby czesał jej cudne włosy...
Jeszcze głębiej zarumieniła się, ale prędko przezwyciężyła zmieszanie.
— To nie dla gospodarstwa... — zaczęła.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.