z podobnemi, a na ostatnią uwagę bez namysłu odpowiedział:
— Ma pan słuszność. Uczuwam nieraz chęć odświeżenia umysłu u źródeł, które tu nie istnieją. Minąłem się też z najgłębszem powołaniem mojem, którem było nauczanie w zakresie wyższym. Kiedym był jeszcze prawie dzieckiem, już koledzy szkolni i inne blizkie mi osoby, z powodu tego wyraźnie objawiającego się powołania, nazywały mię panem profesorem.
Uśmiechnął się po swojemu: krótko i młodzieńczo. Nadaremnie też badałem wyraz jego twarzy, nie było w nim żalu, ani goryczy. Ta wczesna rezygnacja zaciekawiała mię ogromnie.
— Jak pan może tak spokojnie i nawet wesoło mówić o takich rzeczach! — zawołałem. Przecież, jeżeli nie mylę się, nazywa się to złamanem życiem, a złamane życia zawsze okropnie jęczą!
Tym razem nietylko uśmiechnął się, ale zaśmiał się głośno i serdecznie.
— Ależ ja wcale swego życia za złamane nie uważam! Owszem, odkąd jestem w Krasowcach, znajduje się ono w stadjum pełnego kwitnięcia!
— Przecież tylko co słyszałem, że uczuwasz pan pewne braki...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.