— Zdaje mi się, kuzynko, że nawet dla planów, celów, zadań i tym podobnych bożków swoich, uczyniłabyś lepiej, gdybyś tak całkowicie nie zrywała z Donimirskimi i do nich podobnymi ludźmi. Z czasem, powoli, mogłabyś może choć trochę ich przekonać.
Przecząco wstrząsnęła głową.
— Nie — rzekła — nie umiem przekonywać, nie wiem dlaczego, ale nie umiem...
A potem dodała:
— Zdaje mi się, że w tych rzeczach nikt nikogo przekonać nie może. Te rzeczy trzeba czuć!...
Tym razem ja zacząłem mówić o czem innem, bo prawdziwość słów jej ogromnie mię uderzyła i — zabolała. Te rzeczy trzeba czuć! tak, niezawodnie, trzeba je czuć i bez tego, czołem nawet przed niemi uderzając, na zawsze o sto mil od nich zostaniesz. A ja... Boże, Boże!... ja ich nie czułem! Doświadczyłem namiętnego porywu, aby upaść na klęczki, ukryć twarz w jej czarnej sukience i załkać: nie czuję! masz słuszność, nie czuję i na zawsze o sto mil pozostanę od tych rzeczy, których nie czuję i — od ciebie! Lecz ten poryw namiętny powściągnąłem. Po co? cóż z tego? skoro nie czuję! Zacząłem mówić o czem innem; spodem mózgu myślałem:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/373
Ta strona została uwierzytelniona.