na chwilę i zbliżywszy się do okna, z czołem opartem o zimną szybę, patrzyłem czas jakiś na burzliwą noc zimową, której chmury zakryły księżyc, a wiatry ponure, pełne szumu, westchnień i pogwizdów, miotały gałęźmi drzew, jak ramionami szkieletów, od powszechnej ciemności czarniejszemi.
Wśród szumu, westchnień i pogwizdów, rozróżniałem jeszcze z oddali dochodzące niby jęki przewlekłe, niby lamenty zawodzące, i mniemałem chwilami, że wnet ujrzę w gęstwinie miotających się za oknami szkieletów, fosforycznie błyszczące pary punktów: oczy wilcze. Ach, gdyby kochała, czyżby tego królestwa smutku nie opuściła dla mnie, ze mną, z uniesieniem radości, w upojeniu rozkoszy. Gdyby kochała, czyżby mogła pomiędzy mną i sobą wznosić mur najosobliwszy ze wszystkich na świecie, bo zbudowany z abstrakcji? Gdyby kochała, czyżby jej zdania, gusty, dotychczasowe życie, nie pierzchły bez śladu, jak ciemność przed słońcem, albo mgła przed wichrem? Gdyby kochała, czyżby mogła mieć nad sobą takie panowanie straszne i czyżbyśmy, zgubieni w tej pustyni, we dwoje w tym pokoju dzikiemi woniami przejętym, w taki jak teraz sposób przepędzali te stanowcze, te wyrokowe godziny? Pomi-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.