zimowe wiatry pieszczą i lamenty wilcze do snów o planach, celach, zadaniach, kołyszą! Myśląc tak śmiałem się, śmiałem się aż do łez, któremi zmoczyłem trzymaną przy oczach chustkę. Potem, o ile pamiętam, wcale prawie nie spałem, może godzinę, albo dwie zaledwie, wcale prawie, a po wstaniu z pościeli spojrzawszy w zwierciadło przeląkłem się samego siebie: bardzo źle wyglądałem, oczy miałem zapadłe, cerę pociemniałą[1] Nikt nie może bezkarnie wypadać ze środowiska swego i właściwych mu warunków życia. Odbija się to na powierzchowności i na zdrowiu. Nerwy moje były formalnie chore, ale usiłowałem w garść je wziąć i spokojnie, poprawnie z tem skończyć... Dnia tego już kochana niania nie przyniosła śniadania do mego pokoju, ale zostałem na nie zaproszony do sali jadalnej, gdzie znalazłem przy stole tylko pannę Zdrojowską i panią Brożkową. Powitaliśmy się z uśmiechem uprzejmem uściśnieniem ręki i, pijąc kawę, prowadziliśmy rozmowę o kwiatach cieplarnianych, ogrodowych i innych, której początek dała datura, pysznie pod oknem jadalnej sali rozkwitła. Panna Zdrojowska źle wyglądała, oczy miała podkrążone i nawet usta trochę blade, co z powodu ich zwykłej świetnej barwy, szczególniej uwagę moją zwróciło. Ale
- ↑ Błąd w druku; powinno być – kropka.