— Gdzie mniej cierpią... Czy jest taka...
— Mogłaby nią być ziemia, gdyby... Żegnam cię, kuzynko! Może mi polecisz załatwić cokolwiek w mieście... interes... sprawunek...
— Dziękuję... nie... Idalkę... Arturka...
— Tak, powiem im... Żegnam cię... Może też wystawę obrazów od ciebie pozdrowić...
— Tak... Czy będziesz dalej tłómaczył «Kaina»?
— Zapewne... może... pewno nie. Nic wcale już robić nie będę. Do siostry teraz wprost pojadę... Żegnam cię, kuzynko!
— Żegnam cię, mój kuzynie. Na długo do siostry pojedziesz?
— Na cały koniec zimy... A ty, kuzynko, czy wcale Krasowiec tej zimy nie opuścisz?...
— Nie... do kogoż, nie mam nikogo...
O, Boże! twarz jej zmąciła się, jak do dna wzburzona woda, usta zbladły jak umarły koral, podniosła obie dłonie do czoła i oczu i z wielkim płaczem osunęła się na krzesło. Ja u kolan jej klęczałem. Spełniło się niejednokrotne, namiętne pragnienie moje; klęczałem u jej kolan, całowałem jej ręce, twarz w czarną jej suknię tuliłem i błagałem aby moją na zawsze została, aby wzięła odemnie wszystko co mam, imię, życie,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/386
Ta strona została uwierzytelniona.