Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

— To tak jak i u mnie! — Zauważył mizerny Szymon, jedna tylko, a bywało z garniec da... Chłopi trącili się łokciami i wejrzeniami, ukazali sobie wzajem ponurą twarz Stepana.
Przytém ozwał się żartobliwy głos jakiś:
— Oj! biedaż tobie, Stepanie! Toż to tam teraz u ciebie piekło gorące...
Inny z grubym śmiechem dodał;
— Jaż wczoraj słyszał jak taja (ta) wrzeszczała w swojéj chacie jak oczyniona (opętana)...
— Kto? — zapytał ktoś z boku.
— A Rozalka Stepanowa żonka...
— Oj zła baba, to zła... jak ogień... — dodał jeden z rozmawiających.
Stefan niżéj jeszcze pochylił głowę i milczał.
Z-za wrót doleciał jeszcze znowu ten sam co wprzódy głos niewieści, tylko jeszcze piskliwszy i więcéj rozgniewany niż wprzódy:
— Pietruk! oj Pietruk! skończysz ty kiedy, czy nie?
Kilku z pomiędzy mężczyzn zaśmiało się chórem.
— Ot jak Stepanowa żonka hołasić, pilno jéj wiedźmę łapać! Hej Pietruk, chutko (prędko) idzi! bo baba jak po swojemu rozgniewa się, to bieda będzie... już ty jéj nie poradzisz... wybije!...
Piotr Dziurdzia siekierę oddał jednemu z synów, aby ją do chaty zaniósł, a sam z klęczek powstawał, nie dlatego zapewne, aby przeląkł się gniewu