rzéć... czy ja by zgodził się, żeby drzewo insze było jak osinowe?...
Rozalkę słowa te jakby zimną wodą oblały, umilkła i, cofnąwszy się nieco od Piotra, śpiesznym i nierównym krokiem, zwykłym istotom gwałtownym i niespokojnym, na czele innych niewiast postępowała. Zresztą, w miarę trwania pochodu, gromada malała. Na dziedzińcach chat, które mijano, porykiwały krowy, tylko co z pastwiska przygnane, drżącym, jękliwym głosem odzywały się owce, niewyprzężone pługi i brony stały tak, jak je właściciele ich, pośpiechem i ciekawością snadź pobudzani, opuścili. Tu i owdzie, ktoś pozostały w chacie rozniecił ognisko, a wijące się za małemi oknami złote jego blaski, na wieczerzę zapraszając, głód przypominały. Mężczyzni tedy i kobiety, odłączali się od gromady i za opłotkami dziedzińców, albo we wnętrzach domowstw znikali. Przedtém jednak, zbijając się na krótką chwilę w małe gromadki, zamieniali się urywanemi, a całą myśl ich mającemi streścić wyrażeniami.
— Komedya! — Wzruszając ramionami mówili jedni.
— Niech tuju kamedyu licho porwie! — sierdziście odpowiadały kobiety. — Heto bieda jest, zhryzota, utrata wielka a nie kamedya...
— Ciekawość! nu ciekawość, kto heta wiedźma!
— Przyjdzie ona na ogień, czy nie przyjdzie?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.