Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

aby przeżegnać się po raz wtóry, ale ze wzruszenia zawisła mu ona w powietrzu.
— Idzie! uże idzie! — Szepnęły kobiety.
Franka, ze strachu przed wiedźmą, na ziemi przysiadła, z całéj siły przytém trzymając się obu rękoma kapoty Klemensa.
Niewidzialna śpiewaczka, zbliżając się coraz, śpiewała daléj:

— Hdzie ty dzieuczyno myślami błudzisz?
Skaży ty praudu, kaho ty lubisz?
Oj, znaju, znaju, kago kachaju,
Tylko nie znaju z kim się zwieńczaju!

Tym razem trzy Dziurdziowe jednomyślnie na siebie spojrzały.
— Kowalicha, (kowalowa) czy co? — szepnęła żona Potra.
— Ale! — odszepnęła żona Szymona, — nikt hetak nie spiewaje, tylko ona!
Stefanową od głowy do stóp wstrząsnęło namiętne drgnienie; przeciw zwyczajowi swemu nie rzekła nic, tylko prędko, z urągliwym wyrazem w oczach, które jak zuzle zapłonęły, obejrzała się na męża. Dziwna rzecz! Stefan tak szyję wyprężył i tak całkiem podał się naprzód, jakby chciał po przez wzgórze przejrzéć i zobaczyć tę, któréj głos tylko uszu jego dolatywał. Przyczém, od wyprężenia muskułów, wygładziła się całkiem ciemna skóra