jego twarzy i tylko czoło zmarszczone, zmięte, rzucało ne nią wyraz cierpienia.
Na szczycie małego wzgórza, ukazała się i szybko zstępować zeń zaczęła, postać kobieca, któréj rysów jeszcze rozpoznać nie było można. Szybko idąc, daléj pieśń swą śpiewała:
— Oj, pojdu, pojdu w las i lasoczki,
Hdzie rozćwietajuć drobne listoczki,
Tam ja chadziła i hawaryła,
Sudzi mnie Boże...
Nagle głos śpiewającéj urwał się i zamilkł. Znalazła się ona o kilka kroków od roznieconego ognia i, jak w ziemię wryta, stanęła. Teraz przy ostatnich światłach dnia i mieszających się z niemi blaskach płomienia, postać i twarz jéj uwypukliły się z wyrazistością rzeźby. Młodą jeszcze była, wysoką, silną i kształtną. Z pod wysoko podniesionéj sinéj spódnicy, widać było silne i nagie jéj nogi, bosemi stopami tonące w gęstéj trawie. Oprócz sinej spódnicy, miała na sobie tylko grubą koszulę, wielki pasiasty fartuch, dwoma rogami mocno do pasa przytwierdzony i napełniony takiém mnóztwem kwitnących ziół, że wylewały się zeń one na jéj spódnicę i czepiając się wzajem, aż ku ziemi spływały. Były to liliowe czombry i brunelki, koniczyny różowe i białe, gwiezdziste rumianki, błękitne cykorye polne. Oprócz tego, w obu ramionach nio-