— Cóż? — powtórzyła — widzieli już wiedźmę? przechodziła?
Tym razem, z gromadki ozwał się łagodnie brzmiący, ale bardzo poważny głos Piotra Dziurdzi.
— Abo nie wiedajecie, że która piérwsza przejdzie koło ognia, ta jest wiedźmą.
— Nu, — tonem głębokiego przekonania odparła kobieta, — żeby ja tego nie wiedziała, wiem! To i któraż piérwsza przeszła?
Dwa poważne głosy męzkie z których jeden należał do Piotra Dziurdzi, a drugi do Jakóba Szyszki odpowiedziały.
— Ty.
A w mgnieniu oka potém, niby raca, z trzaskiem wybuchając w powietrze, wybuchnął jeden niewieści głos, wszystkiemi tonami namiętności, doprowadzonéj do furyi i żalu jakiegoś, graniczącego z rozpaczą, powtarzający w nieskończoność ten jeden wyraz. — Ty, ty, ty, ty!
Nic nad ten jeden wyraz Stefanowa wymówić nie mogła, bo trzęsła się od stop do głowy a z pałających jéj oczu, toczyły się na śniade i chude policzki strumienie łez. Śmiała się, drżała, płakała i, tupiąc nogami, wygrażając pięściami, krzyczała. — Ty! ty! ty! ty!
— Ja? — wymówiła kobieta stojąca pod rozpłomienionym krzyżem i opuściła ramiona tak, że żółte dziewany i białe krwawniki rozsypały się po
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.