szczone z rąk zioła i kwiaty. Potém wyprostowała się i tuż koło gromadki przechodząc, rzekła jeszcze.
— Stójcież tu i czekajcie wiedźmy, bo jak Bóg jest w niebie, ona nie ukazała się jeszcze. Mnie pilno do mego i do dzieci. Bywajcie zdrowi!
Skinęła głową ku obecnym tak wesoło i uprzejmie, jakby o tém, co ją od nich spotkało, całkiem już zapomniała, żwawym krokiem poszła drogą, wiodącą ku samotnéj chacie i czerwono błyszczącéj obok niéj kuźni. Idąc, zaraz w początku drogi, na skoczną, hulaszczą nutę śpiewać zaczęła najweselszą z pieśni wiejskich.
— Hili, hili, szare husi,
Szare husi na reku,
O, jak zwiażuć białe ruczki,
Nie rozwiażuć do wieku!
Ludzie pozostali u ognia, stali z pochylonemi głowami, w milczeniu, które piérwszy przerwał Piotr Dziurdzia.
— Ot i okazał nam Pan Bóg wszechmogący krzywdzicielkę nasza...
Żony Piotra i Szymona głośno westchnęły, a Stefanowa poskoczyła i przed mężem trzymającym w objęciu dziecko, stanęła. Obu rękoma trzymając się za biodra, naprzód pochylona, z wlepionemi w niego oczyma, przez zaciśnięte zęby wymówiła: