— Wiedźma, kowalicha! wiedźma miła twoja! Wiedźma twoje serdeńko najmilsze!
Zdawało się, że trzy te wykrzykniki, niby trzy policzki w twarz mu rzucała. On głowę swą ku głowie uśpionego dziecka pochylił i wyglądał zgryzionym, ponurym, lecz ani mniéj ani więcéj niż zwykle. Żony jakby nie widział i popędliwych gwiżdżących słów jéj jakby nie słyszał. Sam do siebie z cicha mruknął.
— To ja już dawno wiedział, że ona jest wiedźmą!
Hoża Franka opuściła plecy i ramię ładnego parobka i zwrócona w stronę, w którą poszła kowalowa, z palcem do ust przyłożonym, głęboko nad czémś rozmyślała. Ogień niepodsycany przygasał i blaski jego spełzły już z krzyża, który wznosił się teraz na tle zmroku wysoki, czarny, niemy. Ludzie, którzy niby motyla na świecę, złapali wiedźmę na ogień rozniecony z osinowego drzewa, mogli już i do domów swych odejść, nie odchodzili jednak, dumali i słuchali, jak przy drodze, wiodącéj do kuźni, w wierzbach i dzikich bzach, coraz częściéj jęczały i łkały lelaki. Para goniących się nietoperzy krętym lotem przemknęła nad drogą i na ściernisko upadła. Na drodze wiodącéj do kuźni, rozległ się jeszcze rozgłośny i czysty głos kobiecy, wyśpiewujący drugą strofę skocznéj pieśni.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.