dę... Na to już ja twoją babką i jedyną na tym świecie opiekunką jestem, żeby ciebie w każdéj godzinie ratować...
Bardzo zawstydzona, ale zarazem i zaciekawiona Pietrusia szepnęła:
— A jakiż to sposób, babulo?
Stara po cichutku prawić poczęła.
— Wszelakie są na to sposoby. Można nietoperza w mrowisku zakopać i, jak go mrówki ze wszystkiém zjedzą, z kosteczek jego jedną taką wybrać; można i ziela takiego poszukać, co nazywa się zaharduszką, a korzonki ma takie, jak niby to dwie rączki połączone... Można i innego ziela...
Wszystko to stara prawiła z powagą wielką i tajemniczością niejaką, a prawiła-by była daleko dłużéj, gdyby ją była Pietrusia mocno za fartuch nie pociągnęła. I rzytém[1] wstydliwie lecz razem radośnie zachichotała.
— Hodzi, babulo, — szepnęła, — hodzi! Niczego mi tego nie trzeba. Ani nietoperza, ani zaharduszki, ani innego ziela nie trzeba. On i tak ożeni się ze mną.
Stara widocznie z natężeniem wielkiém uszy nastawiła:
— Który? — zapytała.
— A Michałko.
— Kowalczuk?
— Ale.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – przytém.